Niniejsza strona korzysta z ciasteczek (cookies).
Zobacz szczegóły.

Informacje

W obronie emerytur mundurowych

2020-06-23

Prawne postępowania dezubekizacyjne sięgają początków transformacji ustrojowej i okazuje się że są z jednej strony samowola prawną, lekceważeniem wyroków sądowych, a także wybiórczej swobody prawnej. No bo skoro taka panią poseł Jakubowska skazano za samowolne zmiany w projekcie ustawy to dziwne że autor takich zmian w instrukcji ówczesnego ministra Kozłowskiego pan Brochwicz pozostał bezkarny. Poniżej cały artykuł związany z postępowaniem IPN odnoszącym się do zmienionej instrukcji.

NA WIEKI WIEKÓW W IPN
Adam Rapicki krakowski oficer śledczy, pies na zbójców, żąda od prezesa IPN zadośćuczynienia za nierespektowanie wyroków sądowych.


Przez ostatnią dekadę Adam Rapicki, łubiany przez dziennikarzy z Krakowa rzecznik prasowy tamtej­szej milicji z lat 1982-1985, grzecznie prosił Instytut Pamięci Narodowej
o wykreślenie jego nazwiska z inter­netowego spisu funkcjonariuszy Służ­by Bezpieczeństwa, bo esbekiem nigdy nie był. Ale gdy poddał się autolustracji i sądy w dwóch instan­cjach stwierdziły, że nie był w bezpie­ce, a on nadal otrzymywał pisma, że nie da się wpisu usunąć, bo nie prze­widuje tego ustawa o IPN, wystąpił z pozwem przeciwko Jarosławowi Szarkowi, prezesowi tej instytucji. Zażądał sądowego nakazu skreślenia go z listy funkcjonariuszy SB, zapłaty zadośćuczynienia i nawiązki na rzecz Fundacji Pomocy Wdowom i Siero­tom po Poległych Policjantach oraz zamieszczenia przeprosin za utrzy­mywanie jego nazwiska przez 10 lat na stronie IPN. Sprawę będzie rozpa­trywał Sąd Okręgowy w Warszawie, data nie została jeszcze wyznaczona.

W podobnej sytuacji znajduje się w tej chwili ponad 40 byłych poli­cjantów, którzy wygrali procesy autolustracyjne, dysponują prawomoc­nymi wyrokami, ale nadal figurują w katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa. A skoro tam są, Za­kład Emerytalno-Rentowy MSWiA na podstawie ustawy dezubekizacyjnej, która weszła w życie 1 stycznia 2017 r., obniżył im drastycznie świad­czenia. Informację o przebiegu służby każdego funkcjonariusza organ rento­wy otrzymuje z IPN. Żadne sądy nie mają nic do gadania. Skoro Rapicki figuruje w wykazie pracowników apa­ratu bezpieczeństwa, to z pewnością służył totalitarnemu państwu. Gdy w 2017 r. obniżono mu świadczenia emerytalne, Adam Rapicki zwrócił wszystkie przyznane mu odznaczenia państwowe i medale.

Pies potępiony
Gdy proces z IPN nabierze roz­głosu, z problemów Adama Rapickiego zapewne najbardziej ucieszy się wielu morderców odsiadujących jeszcze długie wyroki. Jako oficer pionu kryminalnego specjalizujący się w zabójstwach Rapicki był bowiem kierowany do najtrudniejszych spraw i doprowadził do wykrycia, jak sam obliczył, 63 zabójców. Rzeczni­kiem prasowym komendanta woje­wódzkiego MO w Krakowie został z przypadku, bo uległ poważnej kon­tuzji kręgosłupa i musiał być skierowany do lżejszej pracy za biurkiem.
Po ukończeniu studiów prawni­czych na Uniwersytecie Jagielloń­skim, będąc jednym z wyróżniających się uczniów znanego kryminalisty­ka prof. Tadeusza Hanauska, podjął pracę w sekcji zabójstw krakowskiej milicji. Pracował głównie przy spra­wach trudnych do wykrycia i miał sporo sukcesów. Przyczynił się m.in. do aresztowania sprawcy uprowa­dzenia i zamordowania krakowskiego biznesmena. Podejrzanego namierzał kilkanaście lat, aż udowodnił mu winę i doprowadził do skazania.

Jako rzecznik prasowy komen­danta wojewódzkiego był zawsze dostępny dla dziennikarzy i dokładny w przekazywaniu informacji. Udzie­lał się też społecznie, był radnym Dzielnicowej Rady Narodowej Kraków-Krowodrza. Ta jego popular­ność w mediach nie spodobała się zwierzchnikom, którzy zarzucili mu, że jest zbyt samodzielny i przekazu­je fakty nie zawsze odpowiadające linii partii rządzącej. Trzeba go było koniecznie zdyscyplinować. W grud­niu 1985 r. otrzymał wiadomość, że z Wydziału Ogólnego, gdzie miał dużo swobody, zostaje przeniesio­ny do Wydziału Polityczno-Wychowawczego WUSW, podlegającego zdaniem IPN pod pion SB, czego nie potwierdzają wyroki sądowe. Odmó­wił przejścia do nowego wydziału i 20 stycznia 1986 r. został odwołany ze stanowiska rzecznika prasowego. Do czasu odejścia z milicji, czyli do 15 maja 1986 r., przygotowywał swo­jego następcę - ppor. Andrzeja Czopa.

Po czterech latach, wiosną 1990 r., krótko po przekształceniu milicji w po­licję, Adamowi Rapickiemu zapropo­nowano powrót do służby w sekcji zabójstw, na co chętnie się zgodził. Znowu pracował przy wielu głośnych sprawach, miał sporo sukcesów, wy­słano go na staż w brytyjskiej policji, został szefem doradców gen. Mar­ka Papały i ekspertem sejmowym. Po śmierci gen. Papały i powrocie do Krakowa organizował nowy wy­dział w policji. Został odznaczony srebrnym i złotym Krzyżem Zasługi, otrzymał nagrodę państwową. Na emeryturę przeszedł w końcu 1999 r. z przekonaniem, że dobrze służył kra­jowi - 10 lat później dowiedział się, że jest na liście osób służących ustro­jowi totalitarnemu, bo przez pięć i pół miesiąca był w pionie SB, choć pracy nie podjął.

Głową w mur
W listopadzie 2009 r. Rapicki otrzy­mał list z decyzją dyrektora Zakładu Emerytalno-Rentowego MSWiA o ponownym przeliczeniu emerytury policyjnej i przeczytał w nim o zali­czeniu mu do okresu wysługi służby w organach bezpieczeństwa państwa w okresie od 1 grudnia 1985 r. do 15 maja 1986 r. Zdziwiony tym stwier­dzeniem postanowił wszystko spraw­dzić i rzeczywiście znalazł w inter­netowym katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa Instytutu Pamięci Narodowej swoje nazwisko, datę i miejsce urodzenia, imię ojca oraz informację: „Będąc na stanowi­sku starszego inspektora Wydziału Polityczno-Wychowawczego pełnił funkcję rzecznika prasowego sze­fa WUSW w Krakowie. W okresie 1.02.1973-1.12.1985 służba w MO”.
Od tego czasu Rapicki zaczął ko­respondować z IPN, udowadniając w każdym piśmie, że nigdy nie był funkcjonariuszem SB. W grudniu 1985 r. został karnie przeniesiony do Wydziału Polityczno-Wychowawcze­go WUSW w Krakowie, ale nie wy­raził zgody na bycie rzecznikiem pra­sowym podległym temu wydziałowi i postanowił odejść z milicji. Przez kilka miesięcy, do odejścia ze służby, korzystał z długiego zwolnienia cho­robowego, a potem szkolił swojego następcę na stanowisku rzecznika. Przedstawił wycinki prasowe z tego okresu, udowadniając, że dziennika­rze otrzymywali informacje o krakow­skiej milicji wyłącznie od jego następ­cy, ppor. Andrzeja Czopa.

Te argumenty nie przekonały jednak kierownictwa IPN. W takiej sytuacji Adam Rapicki postanowił sądownie udowodnić, że nie peł­nił funkcji rzecznika prasowego od grudnia 1985 r. do połowy maja 1985 r. Przed sądem okręgowym wytoczył proces autolustracyjny, uznając umieszczenie jego nazwi­ska w internetowym katalogu IPN za pomówienie publiczne. Sąd prze­słuchał świadków, ekspertów, nawet zeznający prokurator IPN przyznał rację Rapickiemu: nigdy nie był on funkcjonariuszem SB.

Przesłany do IPN wyrok ni­czego jednak nie zmienił, bo był nieprawomocny. Sprawa trafiła do Sądu Apelacyjnego w Krakowie i sąd drugiej instancji zgodził się z orzecze­niem sądu okręgowego. Rapicki nie był funkcjonariuszem SB, nie wyra­ził zgody na służbę w wydziale polityczno-wychowawczym, nie podjął w tym wydziale żadnych czynności, nie spotykał się z dziennikarzami i po­stanowił odejść ze służby w milicji. Sąd apelacyjny stwierdził, że umiesz­czenie jego nazwiska w katalogu funk­cjonariuszy SB jest rażącą niespra­wiedliwością naruszającą godność człowieka i oficera.

Jednak po otrzymaniu prawomoc­nego wyroku IPN wpisu rów­nież nie zlikwidował, dodał tylko informację: „Sąd Okręgowy w Krakowie, Wydział VI Karny, w dniu 31 października 2018 r., sygn. akt sądowych VI K 114/17, wydał orzeczenie, że lustrowany Adam Rapicki złożył zgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne. Orzeczenie jest prawomocne”. Ani słowa o tym, czego oświadczenie dotyczyło.

Ale Adam Rapicki, prawnik, uczeń prof. Hanauska, nie dał za wygraną i zaczął prywatne dochodzenie w celu ustalenia, dlaczego IPN jest instytucją nieomylną i gdy pomyłkowo umieści kogoś w wykazie internetowym esbeków, nie można takiego wpisu usunąć. 27 września 2019 r. otrzymał pismo z odpowiedzią na to pytanie od Artura Napióry, zastępcy dyrektora Biura Lustracyjnego, który tak tłuma­czył brak możliwości anulowania wpi­su w katalogu IPN: „Przepisy ustawy o IPN, ani też ustawy lustracyjnej, nie przewidują trybu wykreślenia danych umieszczonych w tworzonych już ka­talogach, w tym w katalogu pracow­ników, funkcjonariuszy i żołnierzy organów bezpieczeństwa państwa. Uzyskanie przez stronę pozytywne­go dla niej wyniku postępowania lustracyjnego nie uzasadnia wy­kreślenia z katalogu, ponieważ na podstawie art. 52b ust.1 pkt 8 ustawy o IPN w katalogu zamieszcza się in­formację o wyniku postępowania lustracyjnego”.

Taką odpowiedź, że według usta­wy nie ma możliwości poprawienia błędu w internetowym spisie funk­cjonariuszy, Rapicki uznał za kurio­zalną. Instytut może popełniać błę­dy, ale naprawić ich nie może, bo prawo na to nie pozwala? Dlatego wysłał przedsądowe pismo z żąda­niem usunięcia jego nazwiska z wy­kazu. W odpowiedzi IPN poinformo­wał go, że jego sprawę przekazano do dyrektora Biura Badań Historycz­nych z prośbą o opinię. Ale po co badania historyczne, skoro są dwa wyroki sądowe stwierdzające, że nie był esbekiem? W kolejnym piśmie zapytał więc prezesa IPN, dlaczego kierowana przez niego państwo­wa instytucja nie honoruje wyro­ków sądowych. Prezes Jarosław Szarek odpowiedział mu w piśmie z 8 kwietnia 2020 r.: „Tylko prawo­mocny skazujący wyrok karny wią­że organ przy wydawaniu decyzji administracyjnej. Przytoczone przez Wnioskodawcę w piśmie z dnia 22 marca 2020 r. wyroki nie są wyro­kami skazującymi, a tym samym nie wiążą organu przy podejmowaniu decyzji w trybie art. 4 ustawy o dzia­łaczach opozycji. A zatem organ słusznie wystąpił do Dyrektora Biura Badań Historycznych IPN o opinię, na którą powołano się w postano­wieniu Prezesa IPN nr 65/20 z dnia 12 marca 2020”.

To znaczy, że IPN nie musi re­spektować wyroków lustracyj­nych, bo nie są wyrokami skazują­cymi wydanymi przez sąd karny. Stwierdzenia obu sądów nie mają żadnego znaczenia, bo nie są to wyroki skazujące.

W takiej sytuacji Rapickiemu nie pozostało nic innego jak skierować do sądu sprawę przeciwko prezeso­wi IPN o nakazanie tej instytucji usu­nięcia jego danych z internetowego spisu funkcjonariuszy bezpieki i za­płatę 100 tys. zł zadośćuczynienia, plus 10 tys. zł nawiązki, za 10-letnie „niezgodne z prawem i niezgodne z prawdą publikowanie jego nazwi­ska w internetowym katalogu funk­cjonariuszy byłych służb ochrony państwa i naruszenie w ten sposób jego dóbr osobistych”.

Gdy Adam Rapicki po raz pierwszy znalazł swoje nazwisko w interneto­wym katalogu IPN, poprosił tę insty­tucję o podanie podstawy prawnej, na jakiej został tam umieszczony. Otrzymał odpowiedź, że stało się to zgodnie z instrukcją ministra Krzyszto­fa Kozłowskiego z 25 czerwca 1990 r. Odszukał ten dokument w internecie i wyczuł, że coś się nie zgadza. Popro­sił więc o przysłanie mu uwierzytel­nionej fotokopii oryginału instrukcji, nigdzie niepublikowanej w rządowych dokumentach, i natychmiast stwier­dził, że wersja internetowa różni się od oryginału. „Instrukcja weryfika­cyjna Kozłowskiego” została rozesła­na w formie kserokopii do komisji weryfikacyjnych we wszystkich wo­jewództwach. Pomiędzy 25 czerwca a 2 lipca 1990 r. sekretarz komisji ds. kadr centralnych MSW Wojciech Bro­chwicz samowolnie, bez wiedzy i zgo­dy Krzysztofa Kozłowskiego, zmody­fikował treść instrukcji, dopisując do niej wiele stanowisk, w tym pracę w pionie polityczno-wychowawczym. Ta poprawiona wersja została skserowana, poświadczona pieczątką „za zgodność” i czymś, co przypominało podpis ministra Kozłowskiego. W ta­kiej wersji została rozesłana do woje­wódzkich komisji weryfikacyjnych.

Te machinacje, polegające na tym, że IPN powołuje się na instrukcję ministra Kozłowskiego, a stosuje wersję spreparowaną przez Brochwi­cza, wyszły na jaw dopiero w 2013 r., w trakcie procesów odwoławczych i lustracyjnych. Najpierw Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wszystkiemu zaprzeczało. Pracownicy IPN, szkoląc przez długie lata sędziów, przedsta­wiali zasady kwalifikacji funkcjona­riuszy zaliczanych do służb ochrony państwa, opierając się wyłącznie na sfabrykowanej przez Brochwicza wer­sji instrukcji, traktowanej jako jedyna i prawomocna. Mimo to sądy wypra­cowały jednolite zasady orzecznictwa na podstawie ustawy lustracyjnej. W tym stanie rzeczy wersja IPN, przy­pisywana ministrowi Kozłowskiemu, a poprawiona przez Brochwicza, została całkowicie skompromito­wana i uznana za próbę wpływania na orzecznictwo. - Wpis dotyczący mojej osoby jest absolutnie sprzeczny z ustawą lustracyjną, nadto zawiera ewident­ne kłamstwo dotyczące stanowiska, które zajmował zupełnie inny funk­cjonariusz, co wynika zarówno z akt IPN, jak i z analizy archiwalnej prasy krakowskiej - mówi Adam Rapic­ki. - Dysponuję dwoma wyrokami sądowymi stwierdzającymi, że nie powinienem być w tym katalogu, że doszło do rażącego naruszenia pra­wa. Od 10 lat ponoszę dotkliwe szko­dy w sferze dóbr osobistych, cierpi moja rodzina. Każdy, kto ma w domu komputer, może stwierdzić, że jestem byłym esbekiem.

Zapowiada się więc bardzo ciekawy proces wytrawnego śledczego, zapra­wionego w ściganiu zabójców, który nigdy się nie spodziewał, że po latach państwowa instytucja będzie chciała go zamordować moralnie i psychicz­nie. Nie przypuszczał, że w praworząd­nym państwie decyzja o umieszczeniu kogoś w katalogu osób napiętnowa­nych nie jest poddawana jakimkolwiek procedurom prawnym ani administra­cyjnym. Osoba umieszczana na liście nie jest powiadamiana o rozpoczęciu jakiejkolwiek procedury i nie może w niej uczestniczyć. Wyrok zapada kapturowo i inkwizycyjnie, od wpisu nie przysługują żadne środki odwo­ławcze. Wykreślonym zaś nie można zostać, bo nie przewiduje tego ustawa. Katalog jest dostępny dla milionów osób. To nie tylko dożywocie, to ska­zanie na wieki wieków.

Leszek Konarski
Przegląd 25/20 915-21.06.2020) s.22/24

Stowarzyszenie Emerytów i Rencistów Policyjnych w Elblągu 2013 | ul Królewiecka 106
Projekt i wykonanie: Noatun